Ten kawałek śpiewał nawet Chet Baker – mój bóg. Ale Cheta tu już było sporo, a wykonaniu Franka D’Rone nie mam nic do zarzucenia.
Męski całkiem. Ludzki całkiem. Nie? Ile razy ja tak myślałem… niezliczoną ilość. „Everything happens to me” to trochę leżenie i palenie papierosa, rozmarzone spojrzenie skierowane gdzieś w górę, przenikające sufit (bądź po prostu go nie zauważające) – wspominanie, gdybanie, kontemplowanie emocji, trawienie przeżyć sprzed kilku godzin, bądź dni.
I guess I’m just a fool, who never looks before he jumps.
Everything happens to me.
Tak, identyfikuje się z tym głupcem pozbawionym zdolności kierowania się rozsądkiem. Ale wszystko ma dwie strony. Everything – czyli nie tylko to co najgorsze, ale też to co najlepsze. Gdyby nie to, że mam sparaliżowany ośrodek logicznego myślenia w głowie, gdyby nie to, że przed niektórymi rzeczami nie jest mnie w stanie powstrzymać bagaż negatywnych doświadczeń, to pewnie teraz nie miałbym o kim myśleć gapiąc się w sufit, paląc papierosa. Słucham sobie starych piosenek i daje się ponieść, poddaje się impulsom, nie lubię kalkulacji.
To tyle, tak krótko dzisiaj. Miłego słuchania.