The Hangmen (The Reekers) – What A Girl Can’t Do

Dzisiaj kawałek panów, o których kiedyś pisałem w superlatywach egzaltując się przy „The girl who faded away”. „What a girl can’t do” nie jest ani trochę gorsze, choć zupełnie inne. Dlatego tu się znalazło.

Zaczyna się prostą, żwawą perkusją, taką jaką lubię. Potem gitara – równie prosty jak linia perkusyjna motyw. Wyraźny, wpadający w ucho, mocny, nieco nonszalancki. I ten tekst:

Well, listen here, girl, I wanna talk to you, now
My friends say you been seein’ somebody new
Say you been stabbin’ me right in the back
Runnin’ our love down a one-way track
No little girl of mine’s gonna act like that

I refren. „I told you, what a girl can’t do to me”. Myślę, że gdyby wszyscy zdradzani chłopcy zaczęli nagrywać takie kawałki, to mielibyśmy nowy złoty wiek przemysłu muzycznego. Pomijając ten smutny fakt – uważam, ze pomysł jest świetny.

Well, I’ve been thinkin’ ’bout it, girl, I won’t tell you again, now
Cheatin’ on me is the ultimate sin
I don’t give a tinker’s [dam], baby, what you do
I got a half a dozen women, baby, just like you
Ain’t no woman gonna treat me the way that you do

Okej – dziewczyna w tym utworze The Hangmen traktowana jest co najmniej z góry, zawstydzana. Ale przecież to tylko poza. Moim zdaniem. To reakcja zranionego faceta. Z jednej strony I got a half a dozen women, baby, just like you, z drugiej jednakyou been stabbin’ me right in the back. Czyli poczuł, i to bardzo. Ultimate sin. Może widzi, że już nie jest w stanie jej zatrzymać? A może ma nadzieję, tylko nie wierzy, że zatrzyma ją kwiatami i komplementami? Jedno jest pewne – chce zachować godność. Wyjść z tego z podniesioną głową, nie jak zbity pies. Urywa rogi zanim zostaną na dobre przyprawione. Za bardzo mu na niej zależy, by był w stanie wytrzymać takie traktowanie. Woli być sam, niż pozwolić na zepchnięcie go w dół zazdrości i bólu. Wie, że wtedy przestałby być mężczyzną.

Well, do you think I care if you leave or stay
I couldn’t care less, that’s the way I’m made
I ain’t gonna cry if you leave me flat
‚Cause there ain’t no woman that’s worth all that
Baby, I hope you know just where you’re at

To trochę takie „dojrzej dziewczyno. Emocje nie są od tego, by się nimi bawić. Kiedyś to zrozumiesz, ale mnie już wtedy nie będzie. Jeśli nie jesteś na mnie gotowa teraz – trudno, przeżyję, tak jak przeżyłem wiele innych niepowodzeń. Pamiętaj tylko, że ja byłem gotowy, jedyne czego wymagałem to lojalność.”

Lubię ten kawałek. Nie dlatego, że zraniony facet wyżywa się w nim na dziewczynie. Uważam, że spokojnie identyczny tekst mogłaby śpiewać dziewczyna do chłopaka. Lubię go, bo do mnie trafia. Jest w nim ta prostota i wiarygodność starych piosenek. No i ta żwawa perkusja i ten nonszalancki, wpadający w ucho gitarowy motyw!

 

 

King Pleasure – I’m In The Mood For Love

Mógłbym dziś reklamować MasterCard. Zacząłem wierzyć w karmę. W ogóle dzisiaj w sporo rzeczy zacząłem wierzyć. Parę miesięcy temu pisałem tu o „My Man” Billie Holiday i o składance jazzowej, podwiniętej rodzicom, dzięki której usłyszałem ten utwór po raz pierwszy. Był na niej jeszcze jeden kawałek, którego odkrycie było dla małego Bartosza czymś niesamowitym i który znacząco przyczynił się do tego, że nieco większy Bartosz lubi jazz. Pamiętam, że kochałem tę kompozycję. Problem polega na tym, że po zgubieniu kompilacji (dobrych 5-6 lat temu) zapomniałem jak się nazywała i kto ją wykonywał. Później już się z nią nie zetknąłem, a szans na odnalezienie w sklepie czy internecie identycznej płyty nie widziałem – ta podwinięta rodzicom, była kupiona milion lat temu, gdzieś za granicą, a ja – jak to ja – nazwy i wytwórni też nie zapamiętałem.

Przyjaciel zaprowadził mnie dziś do antykwariatu. Mówił, że mają tam tanie winyle. Ja, że nie dysponuje na dzień dzisiejszy gramofonem, rzuciłem się na kartony z płytami CD. Gnioty, gnioty, gnioty. Krzysztof Krawczyk, Rubik, The Rasmus… a nawet album o poetyckiej nazwie „Sosny Katyńskie” (sic!). Nagle szok. Opadła mi szczęka. Przez kilka sekund musiałem wyglądać jak po lobotomii. SKŁADANKA, TA SKŁADANKA, pierwsza składanka jazzowa jaką w życiu słuchałem. Już wiem co to znaczy mentalny orgazm. Już wiem, że mały Bartosz uwielbiał „I’m in the mood for love”.

Ulubiona składanka z dzieciństwa – 10zł. Odkrywanie jej na nowo po kilku latach życia w przekonaniu, że przepadła na zawsze – bezcenne.

Idę leżeć i słuchać. Zostawiam Was z Królem Przyjemności.