Johnny Tillotson – Poetry In Motion

Na początek – sama nazwa. Określenie „poetry in motion” zawsze bardzo mi się podobało. Ale to tylko jakichś 5% mojego lubienia tego kawałka. 95% to czar, sposób w jaki ten utwór zmienia moje samopoczucie i postrzeganie.

Przykład: siedzę w kawiarni, popijam kawę. Za oknem deszcz. Jestem niewyspany. Zakładam słuchawki i włączam Tillotsona. Już po pierwszych 5 sekundach uśmiecham się w myślach. Serce zaczyna bić nieco szybciej. Do kawiarni wchodzi kobieta – wysoka, brązowooka, długowłosa brunetka. Bardzo ładna – ale bardzo ładnych kobiet w Polsce jest co najmniej sporo. Gdyby weszła zanim puściłem „Poetry in motion” zaabsorbowała by mnie na góra 10 sekund. W tym wypadku jednak los miał dobry timing. Zauważyłem ją i zaczęło się – najpierw uczucie lekkości, potem chwilowy niepokój, drżenie rąk i seria niezauważalnych westchnień. Określenie „poetry in motion” przykleiło się do niej szybko i skutecznie – odpłynąłem. Brunetka stała się gwiazdą mojego wyimaginowanego teledysku. Przez parę minut miała wyłączność na moje marzenia.

Potem kawałek się skończył, ale posmak zauroczenia pozostał. Dzięki Tillostonowi przeżylem jedną z małych euforii dnia codziennego.