Rena Rolska – Nie Oczekuje Dziś Nikogo

Nie wyspałem się a ona zaprosiła mnie do siebie. Co za błąd. Nie przewidziałem tego w całej swojej bezsenności. Myślałem, że pojadę pod jej mieszkanie, wezmę ją na szybką kolację, odwiozę i grzecznie wrócę do domu dogorywać. Gdy ruszałem była 22.34, gdy zaproponowała mi herbatę 00:15, wczoraj zasnąłem po piątej, wstałem przed ósmą; chciałem wracać do domu, wszedłem na herbatę.

– To nie jest dobry pomysł, mało spałem, jak do Ciebie wejdę to po chwili zemdleję.

– Nic nie szkodzi.

Czuje się nieswojo, gdy kobieta zaprasza mnie do siebie nim opowiem jej cały zestaw historii o tym, jak bardzo nie należy zapraszać mnie gdziekolwiek, nawet jeśli jest to najbardziej niewinne zaproszenie.

Ale jestem tu, piję herbatę, poprosiłem ją o parę kartek i długopis, puszczam piosenki, ona przygotowuje swoje projekty na studia. Coś mi to przypomina, albo nic nie przypomina. Dobrze wiem, że nie powinienem ufać swoim skojarzeniom i wspomnieniom po bezsennej nocy. W ogóle nie powinienem myśleć, bo trochę jak wilkołak – mogę narobić szkód w nocy a rano się obudzić i nic nie pamiętać.

Tak to jest z tą bezsennością, siedzę i pierdolę głupoty sam do siebie, a ona ma zgrabne łydki, blond włosy, usta akuratne, jedynym serialem jaki oglądała było “Twin Peaks”, dużo czyta. I co z tego wynika? Nic z tego nie wynika.

– Przepraszam, ale mam straszny bałagan w samochodzie.

– Lubię bałagan.

Nic z tego nie wynika. Trzyma Faulknera w kiblu i mówi, że tam jest jego miejsce, nie lubi jeść rękoma, nie zarywa nocy. Piję jej herbatę, słucham Reny Rolskiej, chyba jestem sobą, choć w bezsenne noce nie mogę sobie ufać. Poprosiłem ją o poduszkę i poszedłem na materac. Znam swoje miejsce na dzisiaj. Ufam temu kawałkowi podłogi bardziej niż sobie.

 

11111111111111111111111111111111111111111111111111111111111111111111

Stanisław Grzesiuk – Syn Ulicy

Prago, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie;
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto chłodnik jadł w Rusałce. Dziś piękność Wileńskiej w całej ozdobie
Widzę i opisuję, gdy tak sobie chodzę.
Matko Boska Szmulkowska,
Co stoisz u mnie w bramie! Ty, co żulom drobne
Na wino pomagasz znaleźć.
Jak narkomanów do zdrowia powróciłaś cudem,
Tak nas powrócisz cudem na Starej Pragi łono.
Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną
Do tych kamienic, jeszcze nie spalonych
Szeroko nad Stalową, Strzelecką rozciągnionych;
Do tych ulic malowanych zbirem rozmaitem,
Wyzłacanych dresiar, posrebrzanych nitek;
Gdzie jak w morde dostajesz, to nie darmo
Gdzie panieńskie rumieńce umilają noc parną
A postacie barwne dyskutują o głupotach
A ja siedzę na ławce w klapkach Kubota.