Frankie Valli & The Four Seasons – Big girls don’t cry

Wyszedłem z pracy i przypomniałem sobie, że jest piątek. Ucieszyłem się i uśmiechnąłbym się, gdyby nie to, że świecące mocno, centralnie i jasrawo słońce powykrzywiało moją twarz i przymrużyło mi oczy, przez co wpadłem na rozpędzoną hulajnogę z dzieckiem (albo odwrotnie). Dziecku nic się nie stało. Stanęło na chwilę i śmiało się ze mnie bezczelnie, że się tak wystraszyłem (bo aż podskoczyłem). Ale jak tu kurwa nie podskoczyć, gdy wjeżdża w ciebie małe, rozpędzone, metalowe coś.

Frankie Valli jest super. Znów siedząc tańczę w myślach. Skoczyłbym na jakąś prywatkę. Dzień na podwójnym espresso szybko leci, już zaraz wieczór i może coś się przytańczy.

Jakby nie było – piątek całkiem morowy. Pogodnie i swobodnie, wiatr tak nie szaleje, zieleń jeszcze nie umarła całkiem. Żyć nie umierać.

Jak to się mówi: nie śpij bo cię okradną, chodź potańczyć.