Nie pamiętam jak zaczęła się moja przygoda z Adamem Astonem. Wiem jednak, że od dłuższego czasu towarzyszy mi on w bardzo wielu chwilach. Bo Adam to potrafił. Potrafił śpiewać ciepło i szczerze. Potrafi mnie wzruszyć (np. „Skrzypkiem”), pobudzić wyobraźnię („Opium”), doskonale sprawdza się też jako towarzysz wieczorów, które spędzam w mieszkaniu, paląc papierosy, przeglądając stare zdjęcia, sącząc rozwodnioną, czarną kawę.
Był samorodnym talentem wokalnym. Miał słuch absolutny. Śpiewał w Chórze Warsa u boku Tadeusza Faliszewskiego i Tadeusza Sasa-Jaworskiego. Wcześniej brał udział w wojnie polsko-sowieckiej (zaciągnął się jako ochotnik).
Po wybuchu Drugiej Wojny Światowej chwile występował we Lwowie. Potem znów się zaciągnął (2 Korpus Armii generała Andersa) i występował w Teatrze Wojskowym. Brał czynny udział w walkach o Monte Cassino, w 1946 w Mediolanie dokonał pierwszego nagrania „Czerwonych Maków pod Monte Cassino”.
Przypisuje mu się autorstwo tekstu jednego z moich ulubionych (zarazem obok „Warszawo, moja Warszawo” też wykonaniu Astona) utworów o stolicy – „Piosenki o Warszawie”.
Znał Tolę Mankiewiczówne, znał Mirę Zimińską, kogo on nie znał. Hah, rozmarzam się zawsze trochę gdy o nim myślę.
Jest trochę takim moim bohaterem, dlatego pojawia się tu po raz kolejny, tym razem bez żadnego opowiadania, bo trochę boję się pisać opowiadania do jego piosenek. Miłego słuchania!