Alan Vega – Jukebox Babe

Trochę rockabilly dzisiaj. Czy tam post modern rockabilly. Whatever. Zwą jak chcą, co nie zmienia faktu, że Alan Vega to kot jakich mało. Podoba mi się bardzo jego odpowiedź na pytanie o nazwę zespołu – Suicide:

„Suicide was always about life. But we couldn’t call it Life. So we called it Suicide because we wanted to recognize life.”

Love.

„Jukebox Babe” jest seksem. A nawet seksem razy trzy.

Pasuje mi bardzo do pewnego rodzaju obsesji związanego z kobietami. Przykład:

Ostatni raz widziałem ją tydzień temu. W pośpiechu opuszczała wydział polonistyki i kierowała się na wschód. Nie miałem odwagi, damn, nie zatrzymałem jej. Jakiś czas temu podsłuchałem jej głos, cholera, stał się moją pasją. Jest blondynką, albo ładniej mówiąc – ma długie, delikatne, gęste blond włosy. Mierda. Nie wiem jak do niej podejść, nie wiem co do niej mówić. To dziwne. Zabiła mój talent, ukradła mi osobowość. Jestem przy niej wylęknionym, zdyszanym nikim. Gapię się i nucę, gapię się i podśpiewuję w myślach „Jukebox babe aha. Aha ha.”

Jest dość wysoka i szczupła. Ma najpiękniejsze łydki świata. Każda jej sentencja jest mądrością. Same miażdżące kwestie. Odpadam. Nie wiem nawet jaki ma kolor oczu. Dziwne. Za każdy razem gdy na nią spoglądam wariuje, nie jestem w stanie się skupić, zapamiętać rysów, zabrać sobie obrazka na pamiątkę. Ona mnie zabiła. Cofnęła mnie w rozwoju. Siedzę i dyszę. Siedzę i podśpiewuję „Jukebox babe aha. Aha ha.”

Ostatni raz widziałem ją tydzień temu. Wystarczy. Boję się, że następnym razem postradam zmysły. Chyba, że się odważę. Ktoś o takiej reputacji jak ja nie powinien się bać kompromitacji. Gorzej już nie będzie. Aha.

To jest właśnie ten kawałek. Yhm. Aha.